Do Poznania BlaBlaCarem – rozmowa z Antonem Kundeusem

Pytanie o ukraińskiego żużlowca w barwach poznańskich „Skorpionów” wydaje się banalne i w rzeczywistości takie jest. Mało osób jednak wie, iż w strukturach Poznańskiego Stowarzyszenia Żużla jest jeszcze jeden rodowity Ukrainiec, a w dodatku to medalista krajowego czempionatu. Anton Kundeus – bo o nim mowa – to były żużlowiec, który już od kilku ładnych lat mieszka w Poznaniu i działa dla dobra „czarnego sportu” w stolicy Wielkopolski. O tym, jak znalazł się w Polsce oraz o zawodniczej karierze rozmawiał z Michałem Urbaniakiem.

Michał Urbaniak:  Nie będę ukrywał. Gdybym spytał się przeciętego kibica żużla, czy zna takiego zawodnika jak Anton Kundeus, jestem w stanie założyć się o naprawdę duże pieniądze, że odpowiedź byłaby na pewno przecząca. Masz zatem teraz doskonałą okazję do przedstawienia swojej osoby szerszemu gronu fanów speedwaya w Poznaniu i w Polsce.

Anton Kundeus: Urodziłem się w „stolicy ukraińskiego speedwaya” – w Równym w 1983 roku, także w tym roku dobije do czterdziestki. Ukończyłem na Ukrainie szkołę ekonomiczną. Po niej przez lata prowadziłem w moim rodzinnym mieście własny biznes.

M.U.:  Jesteś z Równego, a zatem zakładam, iż nie było możliwości, abyś wcześniej czy później  nie trafił na żużlowy stadion. Jak zaczęła się Twoja przygoda ze speedwayem?

A.K.: Mieszkałem niedaleko stadionu, a szkoła, w której się uczyłem była jeszcze bliżej – bo niespełna czterysta metrów od niego. Trudno się zatem dziwić, że jak tylko słychać było pierwsze warczenie żużlowych silników, od razu wymykaliśmy się z lekcji, aby być możliwie najbliższej tego, co aktualnie dzieje się na owalu. Nie ukrywam, że ten sport od razu przypadł mi do gustu i już w wieku 11 lat  rodzice zapisali mnie do szkółki. Zacząłem jeździć na popularnych 125-tkach. Za tamtych czasów nie było organizowanych odrębnych zawodów ragi międzynarodowej w tej klasie. Startowaliśmy zatem w przerwach pomiędzy biegami w „dorosłych” meczach żużlowych. Nieskromnie przyznam się, że do piętnastego roku życia nie przegrałem żadnego biegu! Potem już przesiadłem się na „pięćsetki” i zaczął się ten prawdziwy speedway. 

M.U.: Opowiedz teraz o swoim największym osiągnięciu, czyli o brązowym medalu Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Ukrainy…

A.K.: Pamiętam to wszystko bardzo dobrze, choć było to dwadzieścia lat temu. To był 2002 rok. Bardzo chciałem wygrać te zawody, które odbywały się na torze w Czerwonogrodzie.  Byłem tak zdesperowany, że pożyczyłem motocykl do Wołodymyra Trofymowa. Wszystko bardzo dobrze układało się, aż do biegu dodatkowego o drugie miejsce, podczas którego na trzecim okrążeniu minął mnie Andrij Karpow. I tak musiałem się zadowolić brązowym medalem Młodzieżowych Mistrzostw Ukrainy. Ale absolutnie tego nie żałuję. Wielu z moich kolegów wtedy oddałoby wiele, aby być na moim miejscu.

M.U.: Był sukces, ale chyba Twoja kariera od tego momentu za długo się nie potoczyła…  

A.K.: Niestety. Miałem później podobną kontuzję, jaką teraz leczy Francis Gusts. Problemy z nogą ciągnęły się dość długi czas i kiedy wreszcie mogłem znów usiąść na motocykl, to sytuacja w klubie w Równym, jak i całym ukraińskim żużlu, diametralnie się pogorszyła.  Z resztą zapaść dotyczyła całego sportu w kraju. Nie było gdzie się ścigać i nie było za co. Trzeba z czegoś żyć, zatem musiałem podjąć decyzję odnośnie nie tyle tego, co chciałbym robić, co tego, co może dać mi środki niezbędne do życia. Postanowiłem więc skończyć ze ściganiem.

M.U.: Anton, rozumiem, że jedną z ważniejszych Twoich decyzji był przyjazd do Polski. Dlaczego właśnie zdecydowałeś się na stolicę Wielkopolski?

A.K.: Przyjechałem do Poznania BlaBlaCarem w 2017 roku (śmiech). Dlaczego Poznań? Mam tutaj, jak i w całej Wielkopolsce, wielu kolegów i znajomych. W 2014 roku, kiedy rozpoczęła się rosyjska agresja na ukraiński Donbas, prowadziłem małą, dobrze prosperującą fabrykę. Niestety szalejąca inflacja nie dawała perspektyw na przyszłość. Pewnego dnia zadzwonili do mnie znajomi i powiedzieli: „chłopie, nie męcz się, przyjeżdżaj do Poznania, mamy dla Ciebie dobrą robotę!”. Przyznam się, że wyjątkowo łatwo przyszła mi decyzja o wyjeździe. Zamieszkanie w Polsce było jednym z moich marzeń od dziecka. Lubiłem ten kraj, polską kulturę i samych Polaków.  Praktycznie od razu zamknąłem wszystko na klucz i przyjechałem. Dziś jeżdżę po Poznaniu taksówką i z tego żyję.

M.U.: Jak w takim razie trafiłeś na PSŻ Poznań i zdecydowałeś się wstąpić w szeregi „Skorpionów”?

A.K.: Pamiętam jak do Równego przyjechał zespół z Poznania, stąd wiedziałem, że w tym mieście jest klub żużlowy.  Na jakieś ze stron znalazłem informacje o naborze do klubu osób funkcyjnych. Napisałem maila ze zgłoszeniem i niedługo potem dostałem odpowiedź – chyba od Pani Basi  – z zaproszeniem na spotkanie organizacyjne. I tak zaczęła się moja przygoda z PSŻ.

M.U.: Czym zajmujesz się w klubie? Masz nakreślone jakieś konkretne obowiązki?  

A.K.: Mam licencję na wirażowego, więc często pojawiam się podczas spotkań na murawie
z chorągiewką. Biorę również czynny udział w pracach przygotowawczych do sezonu i poszczególnych meczy. Nie mam określonego zakresu obowiązków. Jeżeli mam trochę wolnego czasu, zawsze chętnie pomogę. Chociaż już dawno się nie ścigam, to jednak żużel pozostał już na stałe w moim sercu.

Jeśli mogę coś jeszcze powiedzieć tak od siebie:

Kochajcie swoje rodziny, Kochajcie sport Kochajcie pokój!

Pozdrawiam wszystkich kibiców i do zobaczenia!

Foto: archiwum prywatne Antona