Norbert Kościuch: „Cały czas żużel mnie ciągnie i mi sprawia zabawę oraz frajdę”

„Norbi” to jeden z ulubieńców poznańskich kibiców, który dawał im wiele radości swoją jazdą, w czasach gdy co drugi kibic na Golęcinie ubierał charakterystyczne koszulki i czapki w żółto-niebieskich barwach. Jeździł w tych lepszych i gorszych momentach z klubem spod szyldu skorpiona, ale waleczności i determinacji nie można było mu odmówić. Zapraszamy już do następnej części wywiadu w magazynie „Speed”, gdzie będą wątki poznańskie wraz z ciekawymi wspomnienia Norberta Kościucha. 

Panie Norbercie jak się zaczęła pana przygoda z żużlem i jak wspomina Pan swoje początki?

O kurczę, aż trochę czasu minęło muszę Panu powiedzieć. Pochodzę z Leszna, a od lat wiadomo z czego to miasto najbardziej słynie i nie jest to jakaś duża miejscowość. Na przykład w Poznaniu piłka przenoszona jest z dziada pradziada, a u mnie speedway jest przenoszony z dziadzia na pradziada. Motoryzację gdzieś trochę polubiłem i człowiek za dzieciaka ścigał się w koło na rowerach. Kiedyś gdzieś przyszedł czas na spróbowanie jazdy na motocyklach i to zostało we mnie po dzień dzisiejszy bez żadnej filozofii. Myślę, że każdy leszczyniak ma bardzo podobną historię.

Przez 7 sezonów jeździłeś w barwach Unii Leszno i w międzyczasie zdobyłeś razem z drużyną srebrny medal DMP, który jest jedynym w Twojej kolekcji. Wtedy jeździł także Leigh Adams, który jest legendą klubu, a wtedy należał do topowych zawodników. Jak wspominasz te sezony w Lesznie i starty u boku takiej ikony leszczyńskiej Unii? Podpatrywałeś wtedy Australijczyka lub mogłeś liczyć na jego podpowiedzi?

Tak, ja w tych latach jeździłem z Leigh Adamsem z którym miałem bardzo dobry kontakt oraz mogłem dużo liczyć na jego podpowiedzi. Jak byłem juniorem to miałem nawet jego silniki w pewnym momencie, a gdy trzeba było, to użyczył mi własnego sprzętu, więc pomoc tutaj była spora. Co do samych startów, to były inne czasy i każdy się starał wyciągnąć, tyle ile mógł. Dużo mnie to nauczyło i czasy nie były takie łatwe jak dziś, gdzie tego sprzętu jest sporo i ma się wszystko na wyciągnięcie ręki. Kto ma dzisiaj pieniądze, to może kupić co tam będzie chciał, a wtedy nie do końca pieniądze rządziły tak jak dzisiaj, a trzeba było dać dużo od siebie. Ja się cieszę, że w tych czasach się urodziłem i nie musiałem być w tym dzisiejszym świecie żużlowej młodzieży, a są to dwa różne światy i na pewno nie narzekam. Cieszę, że to ukształtowało mój charakter i podejście do życia.

Po nieudanym sezonie 2006, który był Pana swoim pierwszym roku w roli seniora, skierowałeś swoje drogi w kierunku Poznania, który był wtedy beniaminkiem I ligi. Jak to  się stało, że trafiłeś do klubu z stolicy Wielkopolski i jak się nastawiałeś wtedy na jazdę o ligę niżej? Były wtedy oferty z innych klubów?

Wtedy miałem oferty z innych klubów, a w Poznaniu znalazłem się dzięki Adamowi Skórnickiemu z którym mam bardzo dobry kontakt do dnia dzisiejszego i wtedy powiedział: „Młody, dawaj do Poznania”. Skóra tam wtedy jeździł mówiąc, że jest tam bardzo fajny klimat do jazdy i mi się to przyda. Tak tam trafiłem i pozostałem na kilka lat.

Zadam teraz takie nietypowe pytanie Panie Norbercie. Dlaczego Pan jeździł w niebiesko-żółtym kevlarze, czyli w innych niż w żółto-czarnych jak cała drużyna?

Niebiesko-żółty kevlar miałem dlatego, że miałem jako sponsora firmę VITO i to były ich barwy. Większość tego okresu jeździłem w takich kolorach i nie były one złe, bo nawet jak z tą firmą zmniejszyliśmy pole współpracy, to mi się podobały.

Ktoś zgadnie, który z zawodników na zdjęciu to nasz rozmówca? 🙂

Pobyt w stolicy Wielkopolski to również poznanie pana Zenona Świątka i wejście w sponsoring z jego firmą Fachowiec, która jest z Panem kojarzona do dziś. Jak się związały wasze drogi z panem Zenonem i jak się współpracuje z sponsorem, który jest długo związany z Pana karierą?

Zawiązało się to jak każde inne współprace i gdzieś przez przypadek, a naprawdę to dzięki Jarkowi Lewandowskiego, który gdzieś tam mnie poznał i zaczęło się od drobnych sponsoringów w postaci jakiegoś kompresora czy tez drobnych narzędzia. Współpraca gdzieś samoistnie nabrała rozpędu, do takiego, że firma FACHOWIEC jest przez wiele lat ze mną i nadal będzie pomimo odejścia z tego świata pana Zenka. To jest już taka relacja bardzo mocna i to nie jest zwykła relacja zawodnik-sponsor, BO JEST bardziej była głębsza i na koniec życia pana Zenka mieliśmy rozmowy głęboko rodzinne. Życzę każdemu takich sponsorów, którzy tak naprawdę tak żyją, gdzie oraz są zawsze z ludźmi nie dla samej reklamy i nie tylko dla wsparcia finansowego, bo wręcz pomaga również samo wsparcie mentalne.

Wróciłeś do pilskiej Polonii po ośmioletniej przerwie, gdzie jesteś jednym z ulubieńców miejscowych kibiców. Twoim szkoleniowcem w tym sezonie będzie wielka legenda światowego speedwaya – Hans Nielsen. Co zadecydowało o przyjęciu oferty z Piły i jak się zapatrujesz na współpracę z taką ikoną speedwaya ?

Przyjęcie oferty z Piły spowodowało tylko miejsce w którym zawsze się dobrze czułem i może moje ostatnie lata nie były moimi udanymi, a to jest jeden z gorszych okresów w karierze. Trzeba powiedzieć wprost, że tak naprawdę szukałem dla siebie dobrego miejsca. Tych miejsc za wiele nie mam, ale nie będę ich zdradzał, w których dobrze się czuje. Trzeba wrócić na stare tory i dlaczego potrzebowałem miejsca po prostu, w którym będę się dobrze czuł, a w Polonii się świetnie czułem. Byłem tam jak klub dobrze funkcjonował mimo, że dzisiaj są już inni ludzie. Spotkałem się z nimi dwa razy i po pierwszej rozmowie przedstawili mi swój plan działania, bo Pilski klub też był ostatnio na mocnym zakręcie. Pomału z tego zakrętu wychodzi i gdzieś jest wyjścia z tego, a ci ludzie robią fajną robotę w tym klubie. Urzekli mi swoim planem, który jest realnym planem do zrobienia i jest to żadne science-fiction. To są ludzie mocno stąpający po ziemi i ja będę robić wszystko, by wrócić na stare tory. Myślę, że bardzo dobrze nastawiam się na współpracę jedną z ikon światowego speedwaya i można czerpiąc z niej same korzyści. Hans po za tym jest fajna osobą, bardzo otwarty i mega kontaktowy, a dużo wniesie takie doświadczenie do zespołu. Ma wiele fajnych pomysłów i mam nadzieje, że te które są w jego głowie będą współgrały z cała otoczką. To będzie pomagać na odbudowanie pilskiego ośrodka na nowo

Na Pana mediach społecznościowych można zauważyć, że Pana syn Nicolas idzie Pana drogą i widać w nim zapał do pasji swojego ojca. Jak obecnie mu idzie i jaki jest Pana plan na rozwój syna?

To jest najgorsze pytanie. Ja nigdy nie chciałem, by Nicolas szedł w moje ślady Zawsze się wydaje, że ojciec żużlowiec pcha swojego syna do dyscypliny i tylko on sam z siebie podjął decyzję o jeździe. Naprawdę ja dużo robiłem, by go zniechęcić do speedwaya. Zaczęło się od jazdy na PitBike, a jego najlepszy kolega bardzo dobrze jeździ na tym motorze. Potem przyjechał z serwisem „Pita” do mojego warsztatu i jak stał motor jego kolegi to Nicolas zaczął się mu przypatrywać z każdego możliwego kąta. Wyszedł do mnie i do mojej żony z tematem, że chce takiego Pita, ale w mojej rodzinie jest zasada: „Za darmo nic nie ma”. W jego przypadku był temat postawiony, że na świadectwie ma przynieść takie oceny i moja żona wyznaczyła mu bardzo wysoki pułap, aby zdobył motor. Mój syn musiał wiele przejść, bo do najgrzeczniejszych chłopców nie należy i z zachowania wychodziła mu czwórka. Musiał mieć szóstkę, a sporo kombinował.  Jednak dzięki starszej siostrze dostał tę piątkę. Strasznie mu zależało i jak przyniósł świadectwo z takimi ocenami jakie miał „narzucone”, to musiałem mu kupić obiecany motorek. Zaczął jeździć na zawody PitBike i po kryjomu z moimi mechanikami szukał moich starych laczków, a także jakiś innych części ubioru do speedwaya. Gdzieś to do mnie dotarło, że jak Nicolas pytał, to wiedziałem co się święci i nie będzie od tego odwrotu. Więc chciał spróbować i spróbował, a póki co to z nim jeżdżę na treningi czy zawody. Nie jest łatwo, bo muszę godzić swoje obowiązki z nim, ale cała rodzina wspiera rozwój pasji Nicolasa. Nie miał lekko na początku, bo musiał mieć wszystko przygotowane i nikt za niego nic nie zrobi. Raz mu pokazałem jak myć motocykl, przygotować go i tylko pewnych rzeczy sam nie zrobił, więc potem przychodził do mnie po pomoc czy do mechanika, ale oni mieli zakaz mycia jego sprzętu bez mojej zgody. Jak ma szkołę to wiadomo, że trzeba mu umyć motor i szkoła zawsze jest numerem 1. Jak chce się to robić, to musisz też poznać tą gorszą stronę speedwaya i nikt za nikogo nic robić nie będzie, a już dzisiaj się wszystkiego nauczył. Jakby nie chciał tego robić, to by dawno rzucił, ale widocznie mu zależy i nie ma z tym prawie problemu. Jadąc na trening uczy się, odrabia lekcję i o 6 rano przed szkołą potrafi wstać, umyć motor czy naszykować sobie sprzęt. Co dalej będzie, to trudno mi powiedzieć, ale dzieciństwa nie chce mu zabierać.

Jest Pan jednym z ostatnich startujących w barwach starego PSŻ-tu. Czy nie przyszły już Panu myśli o zakończeniu kariery?

Na pewno nadejdzie taka chwila, ale jak widać jeszcze nie. Mimo swojego wieku, gdzie go niestety znam, to mam w sobie zawsze dużo energii i system tego trenowania, aby nie spadł, wszedł mi w krew. Zastanawiam się czy po zakończeniu kariery jak nie będę musiał tego robić i ja przypuszczam, że i tak będę to nadal robił, jak jestem już tego nauczony. Cały czas żużel mnie ciągnie i sprawia mi zabawę oraz frajdę, a jak sprawia mi to uśmiech, to będę to robił. I to wszystko mimo to że moje ostatnie lata nie były tymi z gatunku znakomitych i tego uśmiechu miałem bardzo mało albo go nie było wcale. Chce, by powrócił mi ten uśmiech na twarzy.

 

Autor: Dawid Urbaniak

Foto: Żużel w Poznaniu, Matylda Szafrańska