Gdyby spytać kibiców o najlepszego młodzieżowca w całej historii klubu, to odpowiedź padła by jedna – Daniel Pytel. Zawodnik pochodzący rodem z podgorzowskiego Barlinka spędził prawie pięć sezonów ze Skorpionem na piersi i łączy idealnie okres starego z nowym PSŻ-etem. Zapisał się na żółto-czarnych kartach historii jako jedyny medalista zawodów juniorskich w historii klubu, a medale przywiezione z Rzeszowa oraz ta szczególna z Rybnika, doskonale pamięta pokolenie ery rządów śp. Tomka Wójtowicza. Pytel to zawodnik, który już od pierwszych meczów skradł serca kibiców i od razu stał się ulubieńcem kibiców na poznańskim Golaju.
Daniel na początku luźne pytanie. Jak zacząłeś interesować się czarnym sportem?
Pochodzę z Barlinka i jest to miejscowość położona 25 km od Gorzowa Wlkp. Pewnego razu mój wujek zapytał czy jadę z nim na zawody, aby zobaczyć jak się ścigają. Pomyślałem z chęcią, a nigdy jeszcze nie byłem na żużlu i był to turniej MPPK. Pamiętam ciężki tor, zapach spalanego oleju, specyficzny dla żużla z tamtych lat… . Pomyślałem o tym, że to musi być niesamowite uczucie ścigać się na tych motocyklach. Po jakimś czasie zadzwoniliśmy do szkółki żużlowej w Wawrowie do trenera Bogusława Nowaka i przyjechaliśmy na jeden z treningów, a potem zobaczyłem jak to wygląda od zaplecza. Tak się to zaczęło.
Jak wspomniałeś, rozpoczynałeś swoja przygodę pod okiem Bogusława Nowaka na torze w Wawrowie, lecz zdecydowałeś się zdawać licencję i startować w barwach rywala zza miedzy – Falubazu Zielona Góra. Dlaczego jednak nie zdecydowałeś się na opcję gorzowską, jak inni Twoi rówieśnicy z wawrowskiej szkółki?
To była trudna sytuacja, a Gorzów Wlkp. był dla mnie idealnym rozwiązaniem logistycznym, bo praktycznie byłem na miejscu. Złożyło się tak, że w Stali było kilku młodych zawodników, którzy mieli licencje i bardzo dużo jeździli w zawodach młodzieżowych. To odbijało się na liczbie treningów, więc musiałem szukać klubu gdzie tych treningów jest sporo. Zadzwoniliśmy do Zielonej Góry, a trenerem młodzieży był wtedy Aleksander Janas okazało, że trenują 3 razy w tygodniu i z chęcią mnie przygarną.
W Falubazie ciężko było Ci się przebić do składu, gdzie prym na numerach juniorskich wiedli Marcinkowski oraz Suchecki. Zdecydowałeś się wtedy przejść do świeżo reaktywowanego ośrodka w stolicy Wielkopolski, a poznański klub zapłacił za Ciebie 100 tyś zł. Co zdecydowało o przejściu do PSŻ Poznań i czy wtedy na początku z nowym klubem wiązałeś nadzieje?
Na zmianę klubu złożyło się bardzo dużo czynników i nie chcę o niektórych kwestiach mówić na forum publicznym. Natomiast muszę wrócić do początków w Zielonej Górze, bo to trochę wyjaśni moje dalsze losy. Zaraz po zdaniu licencji żużlowej zorganizowano turniej dla zawodników świeżo po licencji, a był to dla mnie wielki stres, ponieważ miałem świadomość, że mój prywatny złomek nie da rady. Przed zawodami na jednym z treningów mój klubowy kolega złamał obojczyk i dzień przed turniejem postanowiono, że dostanę jego sprzęt. Zawody wygrałem i byłem w szoku jak szybko mogą jeździć jego motocykle. W krótkim czasie okazało się, że nie ma juniora do składu więc usłyszałem „Daniel jedziesz w meczu, jedziemy do Częstochowy”. Zdobyłem tam pierwszy punkt plus bonus, miesiąc po licencji. Sezon minął, a ja mimo młodego wieku wiedziałem o częstym szukaniu jazdy w lidze i wspólnie z Panem Tadeuszem podjęliśmy decyzję, że warto poszukać klubu na niższym szczeblu. Akurat powstawał nowy klub, a ja miałem potężne wsparcie i nie ryzykowałem niczym. Dodatkowo Pan Andrzej Huszcza też szukał klubu, więc padło na PSŻ. Był fajny klimat, zgrana drużyna, z jednej strony wielkie doświadczenie i wiedza, a z drugiej młodzi zawodnicy. Jak się okazało to było dobre połączenie, bo w pierwszym roku startów awansowaliśmy do pierwszej ligi i chyba to był pierwszy taki przypadek w historii. Ja zdobywałem doświadczenie, a poprzeczka szła w górę. W pierwszym roku startów miałem średnia chyba koło 2 punktów na bieg, więc nie było źle.
Awansowałeś do finału MIMP w Rzeszowie 2007 roku, gdzie sprawiłeś ogromną niespodziankę i nie byłeś nawet w gronie faworytów tego finału. Zdobyłeś swój pierwszy indywidualny sukces w postaci brązowego medalu, a zarazem pierwszego w historii poznańskiego klubu. Czy ten sukces był dla Ciebie dalszym impulsem w twojej dotychczasowej karierze? Jak wspominasz tamte zawody po latach ?
W tamtym sezonie w rozgrywkach juniorskich zrobiłem duży postęp i dla mnie nie było niespodzianką, że zakwalifikowałem się do finału. Nie liczyłem, że będę w pierwszej trójce, bo w finale jeździło wielu bardziej doświadczonych zawodników. Po kilku wyścigach wiedziałem, że jest dobrze ale nie podpalałem się i ze spokojną głowa odjechałem resztę biegów, i tak finalnie byłem trzecim juniorem w Polsce. Dotarło to do mnie po jakimś czasie, ale sukces ten dodał mi pewności siebie i z pewnością zmobilizował do ciężkiej pracy.
Brałeś udział również w serii turniejów Poznań Speedway Cup po remoncie całego toru, gdzie miałeś okazje wystąpić w wszystkich trzech zawodach cyklu. Musiałeś uznać wygraną całym cyklu Marcina Jędrzejewskiego – finalnie byłeś 2. Czy obserwowałeś poczynania odradzania się poznańskiego Golęcina? Jakie według Ciebie były różnicę pomiędzy starym, a zbudowano na nowo torem? Pewnie tęskniłeś za tą atmosferą, która zawsze była na trybunach Golaja.
Kiedy dostałem telefon, że w Poznaniu jest organizowany turniej to od razu zgodziłem się na udział, gdyż zawsze chętnie wracam na ten tor oraz na sam stadion. W Poznaniu przeżyłem wspaniałe chwile i to były dla mnie dobre czasy. Zawsze wspominam Poznań z pewną nostalgią. Trudno to opisać, ale porównując inne ośrodki żużlowe do poznańskiego to jest coś innego. Kibice przychodzą oglądać żużel, cieszą się z niego i traktują Cię jak przyjaciela. Nigdy nie spotkałem się z czymś nieprzyjemnym ze strony kibiców po przegranym meczu. Oni przybijali Ci piątkę i mówili żebyś się nie martwił, wspierali i byli zawsze uśmiechnięci
Gdzieś na portalach żużlowych albo w rozmowach z żużlowymi sympatykami można przeczytać lub usłyszeć to zdanie: „Daniel Pytel zmarnował swój potencjał na dobrego żużlowca”. Według Ciebie po latach myślisz, że zmarnowałeś swój potencjał i mogłeś więcej wyciągnąć z kariery?
Oczywiście, że każdy zawodnik z perspektywy czasu może tak powiedzieć. O ile w niektórych przypadkach wchodzą w grę używki, lenistwo albo „sodówka”, ja nie mam sobie do zarzucenia powyższych, a u mnie brak doświadczenia i naiwność sprawiły, że drogi które ja wybierałem nie zaprowadziły mnie wyżej/dalej.
Po skończeniu przygody z żużlem prowadzisz swój biznes i poświeciłeś więcej czasu swojej rodzinie. Śledzisz dzisiejszy żużel oraz poczynania dzisiejszego PSŻ? Nie myślałeś o powrocie jako mechanik czy też nie zastanawiałeś się nad wyrobieniem trenerskich papierów, aby szkolić nowy narybek?
Oczywiście, że w każdy weekend śledzę mecze żużlowe i jeżeli chodzi o pracę mechanika nie mam wystarczająco dużo czasu. O wyrobieniu uprawnień myślałem. Nie ukrywam, że tęsknię za parkiem maszyn i być może kiedyś to zrobię. Jak mówi znane powiedzenie „Nigdy nie mów się nigdy”, czas pokaże.
Na następną część rozmowy zapraszamy do magazynu „Speed”, gdzie zakupicie go w trakcie meczu z Abramczyk Polonią Bydgoszcz przy kasach oraz przy stoisku z gadżetami.
Rozmawiał: Dawid Urbaniak
Foto: Żużel w Poznaniu