Jacek Kannenberg „Pracując przy tym sporcie tak naprawdę realizuję również swoją pasję”

Rozpoczniemy Jacek naszą rozmowę od klasycznego pytania, które zadaje wielu moim gościom. Jak się twoja przygoda z żużlem?

Moja pierwsza wizyta na stadionie żużlowym odbyła się w 1996 roku (przynajmniej pierwsza w pełni świadoma). Na pierwszy mecz zabrał mnie Tata. Był to pamiętany do dziś w Toruniu i Częstochowie finał Drużynowych Mistrzostw Polski, w którym to zwyciężył Włókniarz. Później miałem krótką przerwę z epizodycznymi odwiedzinami w 1999 roku (baraż z Falubazem Zielona Góra) oraz 2000 (mecz z ówczesnym Atlasem Wrocław), aż do sezonu 2001 kiedy to zacząłem się pojawiać regularnie na meczach przy ulicy Broniewskiego. W zasadzie pasja i miłość do sportu żużlowego od tamtego momentu pozostała po dziś dzień.

U każdego młodego chłopaka oglądającego żużel z trybun jest marzenie o zostaniu żużlowcem. Jak to wyglądało w twoim przypadku? Chciałeś dostać się do szkółki żużlowej?

 Chęci być może i były, nawet miałem bardzo krótki epizod związany ze speedrowerem. Zdarzyło mi się wziąć udział w kilku treningach i jednym meczu na nieistniejącym już torze w parku na Bydgoskim Przedmieściu. Natomiast wracając do głównego wątku, poza chęciami była również niezbędna zgoda od rodziców na zapisanie się do szkółki, na co nie było najmniejszych szans. Koniec końców mogę realizować się przy sporcie żużlowym w innym charakterze z czego jestem bardzo szczęśliwy.

Od małego jesteś też kibicem toruńskiego Apatora i bywałeś jeszcze na starym stadionie przy ul. Broniewskiego, a nawet sam byłeś pewnie świadkiem historycznych chwil. Jaki sezon najbardziej ci zapadł w pamięć w historii toruńskiego klubu ? Kto był twoim idolem i dlaczego on?

 Ciężko przywołać z tylu lat jeden najbardziej pamiętny sezon, ale na pewno trzeci tytuł mistrzowski zdobyty w historii Apatora, czyli sezon 2001 i fantastyczny finał z Atlasem Wrocław, w którym to ostatni bieg przesądził o tym kto zdobędzie tytuł. Do tego euforia panująca na stadionie Apatora była niesamowita. Swoją drogą skończyła się wybiegnięciem kibiców na tor, co w dzisiejszych czasach jest nie do pomyślenia. Kolejny mistrzowski sezon – 2008, również był fantastyczny. Dodatkowo był to ostatni mecz na stadionie przy Broniewskiego, od sezonu 2009 toruński Klub przenosił się na Motoarenę. Pamiętam, że w słoiku zabrałem ze sobą część toru żużlowego, a niektórzy kibice „na pamiątkę” zabierali krzesełka i inne elementy infrastruktury. W zasadzie o tych sezonach mógłbym jeszcze długo opowiadać. Myślę, że wystarczyłoby to na nie jeden odcinek Speeda. Jeśli zaś chodzi o idoli żużlowych, o ile tak to mogę określić to na pewno Wiesław Jaguś oraz Darcy Ward. Zresztą będąc młodym chłopcem sam dorobiłem się ksywy „Jaguś”, z racji tego, że byłem najmłodszy i przy tym najmniejszy na podwórku, a przy okazji będąc walecznym w trakcie gry w piłkę nożną, jeden z kolegów powiedział: „Mały i waleczny jak Jaguś” i tak zostałem Jagusiem, przynajmniej do końca szkoły średniej, a przyjaciele i znajomi z lat młodości po dziś dzień tak się do mnie zwracają.

Pod koniec 2014 r. rozpocząłeś współpracę z ówczesnym managerem Apatora – Jackiem Gajewskim i współpracowałeś z nim ponad 3,5 roku. Jak zaczęła się wtedy wasza współpraca i jaką rolę odgrywałeś w sztabie takiego fachowca?

Tak, p. Jacek Gajewski był i jest moim mentorem. Do dzisiaj utrzymujemy ze sobą kontakt i rozmawiamy ze sobą na tematy żużlowe, ale nie tylko. Poznaliśmy się w 2010 roku, p. Jacek przygotowywał się wówczas do swojej pierwszej kampanii do sejmiku wojewódzkiego, a ja w tym czasie studiowałem politologię. Przez naszą wspólną znajomą nawiązaliśmy ze sobą kontakt i p. Jacek zaproponował mi współpracę. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, zresztą p. Jacek do dziś realizuje się tej dziedzinie. W momencie, gdy wracał do Torunia przed sezonem 2014 przypomniałem się p. Jackowi, a On wspominając naszą współpracę (chyba pozytywnie 🙂 ) zaproponował mi zrobienie uprawnień kierownika zawodów i drużyny. I tak zaczęła się moja przygoda z żużlem od „drugiej” strony. Krok po kroku, uczyłem się tego sportu z innej perspektywy będąc między innymi kierownikiem zawodów w trakcie rozgrywek młodzieżowych. Tak to się wszystko zaczęło. Odnośnie mojej roli u boku p. Jacka to w zasadzie pełniłem funkcję Jego asystenta. On będąc skupiony na prowadzeniu pierwszej drużyny korzystał z mojej pomocy w przypadku sytuacji regulaminowych. W trakcie meczowego stresu i emocji nawet najlepiej przygotowana osoba może czasem potrzebować „drugiej opinii”. Ja przy okazji podpatrywałem i uczyłem się od p. Jacka. Szczególnie cenię Go za profesjonalizm.

W parku maszyn jesteś nazywamy „mózgiem drużyny”. Skąd takie zamiłowanie u Ciebie do dużej książki z regulaminami?

 Jak zaczynałem w 2015 roku to nie była aż tak duża. 🙂 Chociaż rzeczywiście z sezonu na sezon ta książka rośnie, ale będąc już kilka sezonów i pracując z regulaminem dziesiąty rok jest trochę łatwiej, bo poza odświeżaniem wiedzy to największą uwagę należy zwracać na zmiany zachodzące z sezonu na sezon.

Nie samym żużlem człowiek żyje. Oprócz pracy jako manager zajmujesz się czymś poza speedwayem i czy da się połączyć Tobie obie rzeczy? 

Tak, dzięki przychylności i wyrozumiałości mojego przełożonego p. Jacka Kamińskiego, za co mu dziękuję, mogę połączyć swoją pracę, którą wykonuję na co dzień z dodatkowymi obowiązkami, które wykonuję przy żużlu. Czasu wolnego szczególnie w okresie od marca do września jest rzeczywiście mało, ale nie narzekam, bo kocham żużel i pracując przy tym sporcie tak naprawdę realizuję również swoją pasję.